Przegląd kwartalny 3/2023

Minęło lato, a jesień zagościła już na dobre - trzy czwarte roku za nami. Oznacza to, że zaraz przyjdzie zima, wkrótce święta, Sylwester, niedługo później Wielkanoc i byle do kolejnego urlopu… A ponieważ mój licznik przebiegu pokazał niedawno czwórkę z przodu i wkroczyłem tym samym w statystyczny wiek średni, uzyskałem więc prawo do narzekania na to, jak ten czas szybko leci. Przecież dopiero co opublikowałem tu poprzedni przegląd kwartalny! Jeśli czas nie zwolni choćby na chwilę, to będą tutaj same wpisy tego typu, bo z innymi treściami już się zwyczajnie nie wyrobię. Cóż, kwestię lepszej organizacji czasu zostawiam sobie do dalszych przemyśleń, a tymczasem wydrapuję na ścianie nad łóżkiem kolejną kreskę, symbolizującą trzeci już kwartał moich tegorocznych fotograficznych zmagań.

Przede wszystkim z dumą chciałbym ogłosić, że mój plan fotografowania przynajmniej raz w tygodniu i regularnego publikowania zdjęć, które udało mi się wykonać, kolejny kwartał z rzędu udało się w pełni zrealizować. Zdarzyło się parę razy, że obijałem się przez większość tygodnia i o zdjęciach przypominałem sobie w weekend, ale jednak zawsze udawało mi się wyjść na te kilka godzin w miasto i nigdy nie wracałem bez niczego. Z reguły jednak wychodziłem dwa lub nawet trzy razy w tygodniu, bez żadnego przymusu, z dużą przyjemnością. Lato jednak robi swoje: dni były długie i, nawet jeśli nie zawsze słoneczne, to ciepłe i pogodne. Nawet wysokie temperatury, w których z reguły nie czuję się komfortowo, nie przeszkadzały mi tak bardzo. Zauważyłem, że w momencie robienia zdjęć przełączam się na wyższy tryb skupienia i po prostu uważnie obserwuję wszystko dookoła, odstawiając na bok kłębiące się jeszcze przed chwilą myśli. W tym stanie łatwiej mi ignorować niedogodności takie, jak np. upał czy mróz, zmęczenie, głód, odcisk na stopie itp.

Co do samych moich zdjęć, to nie doświadczyłem żadnego przełomu jeśli chodzi o ich jakość. Raczej nie zrobiłem żadnego zdjęcia, na widok którego komukolwiek mogłaby opaść szczęka, ale nie mam z tym żadnego problemu. Moją misją jest częstsze fotografowanie, wyrobienie w sobie nawyku regularnego korzystania z aparatu, czerpania z tego przyjemności, trenowanie uważności i karmienie szarych komórek jakimkolwiek kreatywnym zajęciem. Oczywiście mam jakieś standardy estetyczne, którymi się kieruję, aby zdjęcia te były przynajmniej poprawne i przedstawiały coś, na czym można na chwilę zawiesić oko i poświęcić temu choćby jedną myśl. I to chyba - z nadzieją, ale bez pełnego przekonania - udało mi się przynajmniej czasami osiągnąć. Jeszcze rok temu miałem problem, aby zmobilizować się do fotografowania - niby chciałem, ale brakowało mi motywacji. Obecnie aż mnie nosi, jeśli nie byłem na zdjęciach przez kilka dni - i to uważam za wielki sukces.

W minionym kwartale zdecydowałem się też na coś nowego: wystawiłem swoje zdjęcia na szeroką krytykę. Wcześniej też od lat publikowałem zdjęcia, które można było przecież komentować, ale ruch był tam bardzo mały, środowisko raczej hermetyczne, a zainteresowania odbiorców bardzo zróżnicowane i rozproszone. Tym razem zacząłem wrzucać zdjęcia na kilka fejsbukowych grup dotyczących stricte fotografii ulicznej (przynajmniej w założeniach), a więc mogłem liczyć na krytykę przede wszystkim od innych twórców tego gatunku. Okazało się, że oceny są w większości przychylne, a tylko w niektórych przypadkach bardziej surowe, niż się spodziewałem. Publikowałem różnorakie zdjęcia: i te lepsze, i te średnie, i te kompletne gnioty. Trochę testowałem gusta odbiorców, trochę próbowałem rozgryźć jakimi kryteriami się ludzie kierują, obserwowałem uważnie zdjęcia innych autorów i reakcje na nie. Przemyśleń mam dużo, ale pozostawię je na inną okazję. Na teraz jedynie w telegraficznym skrócie: fotografia uliczna to dość mętny termin niezrozumiały dla wielu z tych, którzy się nim posługują; symbolika oceniania jest wyżej niż estetyka; treści polaryzujące i kontrowersyjne są najbardziej popularne; gdzie dwóch krytyków tam trzy opinie.

A na koniec jeszcze refleksja po zakończonym urlopie: nie lubię fotografować na wakacjach. Do niedawna wyjazd na wczasy był dla mnie okazją do liźnięcia czegoś, co przy odrobinie dobrej woli nazwać można fotografią podróżniczą (choć w moim wykonaniu należałoby to nazwać raczej fotografią turystyczno-pamiątkową). Trzeba jednak powiedzieć prawdę: żeby nie wyjść na pajaca przed samym sobą, trzeba do takiej fotografii podejść na poważnie i z zaangażowaniem, poświęcając jej tyle czasu, ile na wakacjach zwyczajnie nie ma do dyspozycji. W podróży należy wniknąć w miejsce, które się odwiedza - wręcz zedrzeć buty wchodząc w każdy zakamarek, w każdą uliczkę, na każde wzgórze, o każdej porze dnia i w nocy. Bez tego można co najwyżej otworzyć przewodnik, spróbować na szybko obskoczyć choćby ułamek przedstawionych tam atrakcji i wrócić ze zdjęciami, które przy dużej dozie szczęścia będą wyglądać najwyżej tak, jak te w przewodniku. A prawdopodobnie dużo gorzej, bo na miejscu okaże się, że wszędzie w kadrze widać tylko tłumy turystów. Tegoroczne wakacje były chyba ostatnimi, na które zabrałem niemal cały sprzęt - nie było warto go dźwigać. Na następne pojadę już chyba tylko z X100V.

Previous
Previous

Przegląd kwartalny 4/2023

Next
Next

Przegląd kwartalny 2/2023